Obserwuję pewną parę starszych, schorowanych ludzi.
Moje trzecie oko widzi. że po ciemnej stronie ulicy wychodzi starsze małżeństwo, więc te zęby mi zaszczękały: to oni po osiemdziesiątce idą na spacer, a ja mam siedzieć w domu, niedoczekanie. Zostawiłam stygnącą kawę, ubrałam beret bez antenki („Co wy wiecie o berecie”), płaszcz z kapuzą i szybko znajduję się za nimi. Słyszę:

– Starajmy się. Jeszcze parę kroków, damy radę, jak się położysz, to koniec, a nie ma co się spieszyć na tamten świat, bo nie wiadomo, co  tam nas czeka.

– Masz rację, ruszać się trzeba. Niech nie siedzi w nas ta konserwa. Ruch to życie, ale niechby przestało padać.

Jej słowa  więzną na wargach, fiołkowy szal szaleje przy szyi, a mnie „konserwa” rozbroiła, czyli oni jeszcze grają w zielone, jeszcze spacerują – myślę sobie – choć większość jest przywiązana do miejsc biernych, zatem czas im ucieka przez nieszczelną uszczelkę, za miesiąc znów będą starsi o rok. Uwięzieni we własnej nieskończoności mają skłonność do gorzkich żali na tę ułomność, na te choroby… Zawrócili. Lubię tę parę, ponieważ cały czas rozmawiają tak, że innym czasoprzestrzeń się nie starzeje i nie widać zmarszczeń.

Znowu usłyszałam stuk laseczki. Moi znajomi-nieznajomi tuptali naprzeciw, a kiedy mijali, usłyszałam wyraźne:

– Nic się nie bój, nie upadniesz, jestem przy tobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *